26 sierpnia 2013

Blue Jasmine, reż. Woody Allen, 2013

Woody Allen jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Nie oznacza to jednak, iż jestem wobec niego pobłażliwa. Ma na swoim koncie bardzo różnorodne dzieła od wielkich po dobre, a skończywszy na nijakich odgrzewanych kotletach. O ile fabularnie raz nas bawił czy wzruszał, innym zaś zawodził, to realizacja zawsze była na wysokim poziomie. Tym razem coś się popsuło. A szkoda, bo dzięki aktorce Blue Jasmin mogło być pięknym powrotem do dramatycznych allenowskich historii.

Reżyser opowiada o smutnym mieście i mieszkańcach Nowego Jorku, o tym jak bardzo można brnąć we własne kłamstwa, wręcz się od nich uzależnić, żyć w świecie urojeń i złudnie szczęśliwej przeszłości.

Zachowanie Jasmine bywa momentami mocno irytujące, a przez to z punktu widzenia umiejętności aktorskich - genialne. Blanchett obnażyła swoją bohaterkę tak, aby nie pozbawić jej godności i współczucia. Kopie głębiej, aby pokazać obraz samotnej osoby, która pomimo iż traci wiele, nie daje sobą pomiatać, jest dumna i nadal ma wysokie aspiracje, co naprawdę jest warte pochwały.
Kadr z filmu Blue Jasmine, 2012

Allen nie ma nosa do obsadzania drugoplanowych ról. Reszta aktorów pozostawia wiele do życzenia. To trochę kukiełki wyjątkowo przesadnie wypowiadające swoje kwestie. Niestety słychać to, gdy tylko otworzą usta. Ten kiepski teatr przypomina mi poprzednie produkcje: Poznasz przystojnego bruneta czy Whatever Works.

Blue Jasmine również zawodzi technicznie. Rozmazane, chaotyczne zdjęcia (możliwe, że był to pomysł Allena, związane ze stanem psychicznym głównej bohaterki) powodują, iż zabieg ten wydaje się po prostu zwyczajnym niechlujstwem ze strony operatora. Podobna rzecz ma się z muzyką, co jest dla mnie jeszcze większym zaskoczeniem. Piosenki i tło muzyczne są wykorzystane dobrze, ale gorzej już przy ich synchronizacji oraz montażu. Niekiedy dziwnie pocięte, a nawet pourywane w niektórych miejscach.

Gdyby nie dobre aktorstwo Cate Blanchett i ładnie przeplatane sceny teraźniejszości z przeszłością, film byłby dla mnie wielkim zawodem. Tak jest po bardzo słabych Zakochanych w Rzymie, niezłą produkcją.

Ocena ogólna 4-/6
Scenariusz i reżyseria 4/6
Zdjęcia 2/6
Aktorstwo 4/6 
Muzyka 4/6
Klimat 5/6

2 komentarze:

  1. Nie przepadam za Allenem, bo właśnie te niechlujstwa przeszkadzają mi u niego. Niby wszystko ładnie, pięknie człowiek wierzy że facet ma plan aż tu nagle pojawia się coś, co rozczarowuje tak bardzo, że nie ma się ochoty oglądać dalej. Taki jest dla mnie Allen. Blue Jasmine obejrzę pewnie kiedyś, jak już mi się skończą inne filmy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Filmy Allena dzielę na cztery działy - wczesne komedie (do 1977), dojrzałe tragikomedie i kino eksperymentalne (1977-1993), późniejsze komedie z lat 90tych oraz te najsłabsze filmy współczesne. O ile pierwszy i drugi charakteryzował się całkiem dobrą techniką i niezłym scenariuszem, o tyle lata 90te oraz nowości to tylko i wyłącznie powielane schematy. Albo spod znaku "zbrodnia i kara" albo miłosne perypetie grupy ludzi. Wyjątkiem wydaje się "O północy w Paryżu". Są filmy, które bronią się całkiem niezłym aktorstwem (jak "Sen Kassandry" czy "Vicky Chistina Barcelona"), ale niestety poziom spada. Ja zawsze kochałam starego Allena i jego "Cienie we mgle", "Zbrodnie i wykroczenia" oraz "Hannah i jej siostry".

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...