2 stycznia 2015

The Imitation game (Gra tajemnic, reż. Morten Tyldum, 2014)

Problem sfilmowania biografii jest zawsze ten sam. To zwykle nudne, wyrwane z życiorysu kawałki, zmontowane, puszczone i przeplatane często w formie retrospekcji. Dlatego twórcy wyciągają na światło dzienne najciekawszy wątek z życia danej osoby, aby uczynić z niej wątek główny. Tak jest w Beautiful mind Rona Howarda tak jest również w The Imitation game Mortena Tylduma. Tylko, że o ile Howard ten właśnie dramatyczny i ważny wątek Nasha podał poprzez środki artystyczne charakteryzujące kino psychologiczne i thriller o tyle w filmie Tylduma mamy do czynienia z biografią o charakterze czysto opisowym. Był, żył, stworzył, umarł. Tym samym, przy końcowych scenach, emocje gdzieś znikają, a napięcie niemal całkowicie opada.
Kadr z filmu The Imitation game, 2014

Szkoda tej jakże fascynującej historii, a tym bardziej postaci Alana Turinga. Nieudolność reżysera i scenarzysty, próba tłumaczenia, a przy tym wylizania do przyzwoitości trudnego charakteru bohatera jest co najmniej nietrafiona. Przecież nie od dziś wiadomo, że im bardziej dwuznaczna postać, tym jest większym wyzwaniem dla aktora, a przez to jest bardziej fascynująca dla widza. Poza tym, twórcy silą się na niewybredne żarty, które tak naprawdę nic nie wnoszą do fabuły, a powodują, że zamiast wspólnie przeżywać tragedię głównego bohatera, zaczynamy po prostu z niego drwić. 

Benedict Cumberbatch (już kilkakrotnie nagrodzony za tę rolę) miał pomysł na swojego bohatera, oddał odpowiednią dramaturgię, przelał silne emocje. Całkowicie zmienił tonację w głosie, ukazał nowe gesty, wyzbył się "maniery Sherlocka", która go prześladowała we wcześniejszych rolach. Dlatego podwójnie mi przykro, że nie miał dobrze poprowadzonej sceny, która by te uczucia spotęgowała. Reżyser zapewne myślał, że wystarczą suche fakty i dialog, żeby widz coś poczuł. To zdecydowanie za mało (a może za dużo?). Pojawia się niepotrzebna, nudna konwersacja, a właściwie słowotok, który zaburzył delikatny, a przy tym bardzo ważny wątek z życiorysu postaci. 

Keira Knightley tak naprawę nie musiała niczego wnosić do scen, gdyż i tak zwracała na siebie uwagę, chociażby dlatego, że to jedyna, ważna postać kobieca w filmie. Przyjemnie się ją ogląda na ekranie, jej bohaterka wyróżnia się w męskim gronie inteligencją i powabnością. Jednak najważniejsze jest to, że jako jedyna, wybiła się poza sztywne ramy scenariusza. Nie unosiła się, nie szarżowała ze swoją kreacją, a mimo to we wspólnych scenach z Cumberbatchem dużo bardziej zwracała na siebie uwagę.

Muzyka Aleksandre Desplata stanowi siłę napędową filmu, przyśpiesza wlokącą się akcję. Zdjęcia tuszują słaby montaż, a przyciemnione kadry o stonowanej barwie nadają scenom nutkę tajemniczości. Anglia to ponure, nieprzystępne miejsce, melancholijne niczym charakter głównego bohatera.

Zapewne ze względu na tematykę i popularność aktorów The Imitation game zyska sporą grupę wielbicieli, jak również pojawi się spora liczba nagród. Choć dobrze by było, gdyby się skończyło na samych nominacjach.

Ocena ogólna 3+/6
Scenariusz i reżyseria 2/6
Narracja 3/6
Aktorstwo 5/6
Zdjęcia i muzyka 5/6
Klimat 4/6

1 komentarz:

  1. Z ulgą i radością przyjmuję Twój powrót do publikowania recenzji :)
    Filmu nie widziałam, więc nie powiem wiele, ale już na fotosie dostrzec można iż Keira nadal nie wyzbyła się tragicznej maniery rozdziawiania japy, co w jej mniemaniu prawdopodobnie jest kuszące :P

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...