Django to kolejna zabawa z konwencją, mieszanina stylów oraz niekonwencjonalny humor. Nagrodzony złotym globem scenariusz jest wyjątkowo mięsisty i niemal w 100% przemyślany. Opisany szczegółowo, przez co każdy, kto po niego sięga, ma wrażeniem, że czyta książkę (scenariusz Django dla dociekliwych). Nie czuje się jego długiej formy (165 minut), przez zabawne dialogi, przemieszane dynamiką i kilkoma zwrotami akcji.
Tłem dla całości jest piękna scenografia, wykadrowana przez Roberta Richardsona, (operatora m.in Olivera Stona'a, Martina Scorsese i Braci Coenów) która momentami zapierała dech w piersiach. Do tego konstrukcja domów na plantacji i sceny w miasteczkach nadają nastrój spaghetti westernowej historii.
Jednak największym plusem dla Django jest (tak jak w przypadku innych filmów Tarantino) bardzo nieźle dobrana obsada.
Najbarwniejszym bohaterem jest Dr. King Schultz w wykonaniu Christopha Waltza. Obdarzony niesamowitą charyzmą, szczyptą humoru i inteligencją wzbudza sympatię widza i to do tego stopnia, że nawet jego największe wady bledną na tle uroku osobistego. Schultz stroi bezwzględnego zabijakę, by w jednej wyjątkowej scenie jego twarz nabrała poważnego tonu. A jest ona tak autentyczna, że wystarczy dłuższy moment, aby oprócz sympatii doszło do tego szczere współczucie. Aktor gra według tej samej metody, którą zastosował do postaci Hansa Landy w Bękartach wojny. Jego bohater jest silnie wystylizowany, wykonuje różnorakie gesty, dość współczesne jak na kogoś, kto żyje w 1858 roku. Jednak jest w tym tyle indywidualizmu i oryginalnej postawy, że wszelkie porównania do poprzedniej roli szybko znikają. Złoty glob dla najlepszego aktora drugoplanowego w pełni zasłużony.
Drugim ogromnym plusem i prawdziwym odkryciem jest Leo DiCaprio. Co ten aktor nie wyprawia, aby wzbudzić do siebie pogardę i nienawiść. Prawdziwy instynkt. Swoją kreacje buduje bezwiednie, ze szczyptą szaleństwa. Przy scenach z Waltzem staje na równi, momentami spychając go nawet w cień. Aż szkoda, że rola była za krótka nawet jak na drugoplanową, bo inaczej mogłaby pojawić się nie tylko nominacja do złotych globów.
Pojedynek aktorski: Christoph Waltz, Leonardo DiCaprio, Django, dyst.TWC
Samuel L. Jackson w roli lokaja Stephena, tworzy postać bezwzględnie oddaną swemu panu, a przy tym potwornie cwaną. W Candylandzie z zabawnego, choć nieco krnąbrnego staruszka zmienia się w bestię i robi to w sposób stopniowy. Jest po prostu przerażająco fantastyczny.
Nie można powiedzieć, że Django nie ma minusów. Osobiście nie podobały mi się wzniosłe wstawki, nadające nieco nadęcia do całości. Nie jest ich dużo i pojawiają się dopiero pod koniec filmu. Stąd mam wrażanie, że po jednym, kluczowym zwrocie akcji cała konstrukcja zaczęła się trochę sypać. Może to wina odwołań do gatunku, choć z drugiej strony podobieństwo widziałam już w Bękartach wojny, ale ukazane w mniej patetyczny sposób.
Jeśli chodzi o role, to najsłabszym ogniwem wydaje się kreacja Jami’ego Foxx’a. W duecie z Waltzem wypada bardzo dobrze, ale gdyby nie „wybuchowe” sceny w pojedynkę, to nie potrafiłby już skupić na sobie tak dużej uwagi. Idealnie gra ciałem i mimiką, ale wypowiadane przez niego słowa, przez słabą intonację, wydają się mało wiarygodne. Trzeba jednak przyznać, że stworzony przez Tarantino bohater zasługuje na uwagę i przychylność widza. Django przechodzi szybką metamorfozę, choć tak naprawdę nigdy nie czuł się i nie zachowywał jak przeciętna osoba. Zwłaszcza w czasach, w których uważano społeczność afroamerykańską za "podrasę", posłuszną i pozbawioną własnego zdania.
kadr z filmu, Django, dystr.TWC
Muzyka jest bardzo dobrze dopasowana, chociaż zdarzają się zgrzyty. Niektóre piosenki zupełnie zaburzały gatunkowość w filmie. Nie uważam ich jednak za złe. Po prostu wydawały się momentami nie pasować do niektórych scen.
O czym jest Django? Jak go scharakteryzować? Na pewno nie jest filmem o zemście. Raczej o przyjaźni ponad podziałami, miłości i przekraczaniu barier. Słyszałam również, iż jest obraźliwy. Po dwukrotnym obejrzeniu oraz wnikliwej obserwacji nadal nie wiem dla kogo. Bo chyba nie chodzi o słowo "nigger", które pada w filmie wielokrotnie, nawet z ust Samuela L. Jacksona.
Ogólna ocena: 5+/6
Scenariusz i reżyseria : 5+/6
Aktorstwo: 5-/6
Muzyka: 5/6
Scenografia, kostiumy, charakteryzacja: 5/6
Klimat: 6/6
Informacje dodatkowe:
! film zawiera brutalne sceny i wulgarny język - nie dla wrażliwych widzów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz