14 marca 2013

True grit (Prawdziwe męstwo, reż. Ethan i Joel Coen, 2010)

Remake jest tworzony z różnych powodów. Aby ukazać lepsze efekty, dopracować warsztat, wyreżyserować lepsze aktorstwo. Mimo wszystko twórcy muszą się liczyć z tym, że widzowie będą z góry nastawieni do niego negatywnie. W końcu coś, co było wcześniej jest (a przynajmniej powinno być) uważane za lepsze. Dlatego wydawało się, że Ethan i Joel Coenowie strzelili sobie w buta, próbując zmierzyć się nie tylko z klasycznym westernem, ale przede wszystkim z legendą kina, Johnem Waynem.

Przyznam się, że miałam podobny stosunek zarówno do nowego filmu jak i aktorów, choć z drugiej strony trudno mi było uwierzy, że Ci twórcy mogą stworzyć coś złego. Już wcześniej udowodnili, że potrafią adaptować powieść (jak choćby To nie jest kraj dla starych ludzi).

Historia opowiada losy młodej dziewczyny Mettie Ross, której ojciec zostaje zamordowany przez swojego pracownika Toma Chaney. 14 latka wynajmuje usługi najtwardszego szeryfa w miasteczku Roostera Cogburna i pomimo jego sprzeciwu razem wyruszają na dalekie terytorium Indian. Po drodze dołącza do nich strażnik z Teksasu – LaBoeuf. Choć tę trójkę różnią charaktery, wiek i co najważniejsze cel podróży, wkrótce zostaną zmuszeni do połączenia sił.

Prawdziwe męstwo niejednokrotnie pozytywnie mnie zaskoczyło. Twórcy udowodnili, że można nakręcić remake z podobnymi lub nawet identycznymi scenami, prawie taką samą fabułą, a mimo wszystko widz odniesie wrażenie, że ogląda zupełnie inny film.

Produkcja zachwyca zdjęciami Rogera Deakinsa, który będąc stałym współpracownikiem Coenów, wiedział jak przekazać klimat surowej, symbolicznej powieści o dorastaniu. Każdy detal ukazano w sposób pieczołowity. Muzyka współgra z filmem, nie uderza pompatycznością, tylko sprawnie wplecioną ją w całą historię. Przenikania obrazów czy rzetelnie ukazanie planu ogólnego są niemal wizytówką dla tych reżyserów. Jest to tak dobry warsztat, że można zatrzymać i wyciąć pojedyncze ujęcia.
Kadr z filmu Prawdziwe męstwo, 2010, dyst. Paramount Pictures
Nie mogę nie wspomnieć o umiejętności Coenów do prowadzenia debiutantów czy współpracy z zawodowcami. Trójka kluczowych postaci jest mocno zindywidualizowana, pomimo iż przecież nie są oni pierwowzorami.

Zacznę od Matta Damona ze względu na to, że kreowany przez niego bohater jest drugoplanowy i nie pojawia się we wszystkich scenach. LaBoeuf w jego wykonaniu to nonszalancki, nieco zapatrzony w siebie, ale i niepozbawiony charyzmy, strażnik z Teksasu. Mówi dużo, walczy na broń i słowa z Bridgesem. Niemalże romantyczny bojownik - nieudacznik, który posługuje się rycerskim kodeksem moralnym.

Grająca Mettie Ross, Hailee Steinfeld idealnie pasuje do męskiego grona. Nie wydaje się dodatkiem, ale prawdziwą siłą napędową całego filmu. Aktorka samodzielnie interpretuje swoją bohaterkę, robi to z wyczuciem, bez zbędnej nadętości. Jej wrażliwość, a zarazem energia emanuje w każdej scenie.

Pomimo szczerych zachwytów nad Steinfeld to Jeff Bridges przeszedł prawdziwą metamorfozę. Z uśmiechniętego „kolesia” na zgorzkniałego, znudzonego życiem starca. Jego rola nie opierała się jedynie na wyglądzie wiecznie pijanego lub skacowanego szeryfa. Porównanie go do kreacji Johna Wayna jest niesprawiedliwe, gdyż stworzyli zupełnie inne role. Wayne symbolicznie parodiuje stereotyp szeryfa-twardziela (czyli w rzeczywistości samego siebie), a Bridges jest bardziej naturalistyczny: brudny, ironiczny i chłodny. To tak naprawdę od subiektywnej oceny zależy, który z nich przypadnie do gustu.

Obaj, pomimo wieku, są twardzi i bezwzględni wobec złoczyńców, ale również i nieco groteskowi. Ich męstwo, choć rzeczywiście prawdziwe, jest tak naprawdę czymś co było wieki temu. Coś co minęło i już nigdy nie wróci. Pozostała tylko strzelba i butelka whisky na pocieszenie.

Western jako kino hermetyczne, dosyć długo czekał na godne, ponowne narodziny. I doczekał się. Bracia Coenowie odświeżyli go z pełnym wyczuciem, tworząc dzieło na potrzeby zarówno starych wyjadaczy jak i współczesnego widza, widzącego w westernie skostniały wręcz wymarły gatunek.

Ocena ogólna 5/6 
Scenariusz i reżyseria 5/6
Zdjęcia 5/6
Obsada 5/6
Scenografia/kostiumy/charakteryzacja 5/6  
Klimat 6/6

5 komentarzy:

  1. Mnie zniechęcała obsada, Damona nie cierpię, a Bridgesa po prostu nie lubię, nie widziałem tych panów w westernie. Film jednak pokazał, że to był świetny wybór. Mała Steinfeld wypadła zdecydowanie lepiej od pierwowzoru, ta dziewczyna naprawdę mnie przekonała.
    To niemal wierne oddanie oryginału bardzo mi się spodobało, nie często można porównań teoretycznie takie same filmy. Tutaj dostaliśmy piękny obraz zmian jakie nastąpiły w kinie na przestrzeni tych lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie również szczególnie Bridges i byłam w pozytywnym szoku jak go tylko zobaczyłam. Świetnie, że pomimo takiego wieku można jeszcze stworzyć interesującą kreację.
      Właśnie, tutaj można było wziąć dwa dobre (w swoim okresie) filmy na warsztat i prześledzić, porównać bądź ocenić oddzielnie. Jeden z moich ulubionych współczesnych westernów.

      Usuń
    2. Świetny był jeszcze Lucky Nedd Pepper grany przez Barryego Peppera, zupełnie go nie poznałem, a w życiu bym nie pomyślał, że może się nadać do takiej roli :)

      Usuń
    3. Pepper niezły, też podobał mi się Josh Brolin jako Chaney. Choć krótka rola zapadł mi w pamięci. Taki neandertalczyk pod względem wyglądu i zachowania. ;-)

      Usuń
    4. A mi właśnie Brolin jakoś umknął, w ogóle go nie pamiętam.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...