Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Crowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Crowe. Pokaż wszystkie posty

27 kwietnia 2014

Noah (Noe:Wybrany przez Boga, reż. Darren Aronofsky, 2014)

Długo zastanawiałam się czy wybrać się na najnowsze dzieło Darrena Aronofsky’ego. Ani nie przepadam za tego typu tematyką, ani reżyserem. Poza tym nie lubię popularnej technologii 3D. Uważam, że zabiera całą przyjemność w oglądaniu filmu, jak również ogranicza widoczność w podziwianiu zdjęć, scenografii czy czasem nawet i gry aktorskiej. Jednak słysząc wiele tak różnych opinii o Noe, postanowiłam wraz ze znajomymi wybrać się do kina i sama go ocenić.

Jak to w filmach hollywodzkich bywa jest trochę z głównego źródła, trochę z pobocznych przesłań, a trochę z głowy twórców. Ogólne założenie jest proste – wzbudzić kontrowersje i emocje. Jednak 3D, a wraz z nim nowoczesna technologia niszczy nowatorskie pomysły na oryginalne ukazanie niektórych scen. Do tego reżyser zdecydował się, podobnie jak w poprzednich działach, pokazać wszelką brutalność i okrucieństwo. Stratowanie, rozrywanie, ćwiartowanie, zjadanie na żywca zwierząt to tylko niektóre elementy, które można zobaczyć podczas seansu. Aronofsky chciał w tym wszystkim znaleźć złoty środek, a w efekcie mamy przedziwną hybrydę gatunkową, której daleko zarówno do kameralnego psychologicznego dzieła jak i superprodukcji. 

Reżyser moim zdaniem do tej pory słabo prowadził aktorów. Nie umiał ich pohamować, rozbudzić emocji czy ich tłumić. Tym samym aktor był zdany wyłącznie na swój warsztat, a niekiedy tylko instynkt. W Noe trzeba było nie byle kogo, aby sprostał fabule i postaci, w którą się wcielał. Dużym plusem okazało się zatrudnienie Russella Crowe i Jennifel Connely. Aktorzy odtwarzali swoje kreacje najzupełniej naturalnie, między nimi czuje się więź emocjonalną. Silna stylizacja Connely i stonowana Crowe'a prezentuje się wyjątkowo. Bowiem w pewnym momencie Noe Crowe’a spycha na plan zarówno filmową partnerkę jak i pozostałych aktorów. Stopniowe przepoczwarzanie się postaci przekłada się na równie stopniowe wyrabianie sobie o nim opinii. Jakbym krótko scharakteryzowała Noe’go? Z nieskalanego bohatera staje się krwawym narzędziem – barbarzyńcą, który aby wypełnić misję, postawił wszystko na jedną kartę. 
Jennifer Connely i Russell Crowe, kadr z filmu Noe, 2014
dyst. United International Pictures

Jak wspomniałam problem tkwi w technologii 3D, która niejednokrotnie w scenach wprowadzała więcej wad niż zalet. Chciano połączyć starą technikę z nową i wyszło to średnio. W niektórych scenach umieszczono kamerę z ręki, co w 3D powinno być wszystko płynne, aby widz nie zatracił obrazu. A tak wielokrotnie można doznać oczopląsu od licznego wirowania i drżenia. Dobrze natomiast zastosowano niskie umieszczenie kamery niemal na wysokość pola widzenia np. gadów i płazów przemieszczających się do arki. Pierwsza scena z niepokojącą muzyką wprowadza w specyficzny, nieco złowieszczy klimat i jest to pierwsza rzecz, którą uważam za całkowicie przemyślaną przez twórców. Drugą jest scena z Noe i jego żoną wzorowana na stylu shadow puppet. Piękna wizualnie, oryginalna i nadzwyczaj udana.
scena wzorowana na stylu w japońskim teatrze lalek shadow puppet, kadr z filmu Noe, 2014 
dyst. United International Pictures

Pojawiające się liczne powtórzenia w inscenizacji nadają filmowi symboliczny charakter: wąż, zerwany owoc i ręka z kamieniem. Motyw ten przewija się wielokrotnie. Również podobieństwo można dostrzec w przemieszczających się do arki stworzeniach. Kamera znajduje się kolejno za ptakami, gadami i owadami, ssakami oraz ludźmi.
Kadry z filmu Noe, 2014, dyst. United International Pictures

Clint Mansell stworzył dość nierówną kompozycję. Pierwszy utwór rzeczywiście robi wrażenie, uderzony z pierwszą sceną pozostaje w pamięci, jednak potem wszystko tonie w warstwie wizualnej. Natomiast pozostałe dźwięki jak trzepotanie skrzydeł, bzyczenie chmar owadów, pełzanie gadów czy grzmoty są świetnie synchronizowane z obrazem. 

Większość widzów zastosuje wobec filmu kryteria moralne. Nic w tym dziwnego bowiem Noe przedstawia spory ładunkiem emocji, a wraz z nim emocjonalną reakcję widza. Emocje na ekranie są wytwarzane etapowo, stąd widz może się zaangażować w całą tę historię. 

Noe można różnie odbierać. Jeśli zbyt emocjonalnie do niego podejdziemy, wówczas możemy stracić warstwę wizualno- dźwiękową, która pomimo kilku błędów jest całkiem interesująca. Z drugiej jednak strony, przy tak przedstawionych emocjach i dramatu jednostki trudno mówić o nim jak o filmie, na który się idzie dla „fajnych efektów”. Ja po seansie miałam mieszane uczucia. Jak dla mnie okazał się to świetny i mocny temat, który niestety w pewnym momencie utonął w potopie efekciarstwa.

Ocena ogólna 3+/6
Scenariusz i reżyseria 4/6
Aktorstwo 5/6
Zdjęcia i muzyka 4/6
Technologia 3D 2/6
Klimat 3/6

28 stycznia 2013

Les Miserables (Nędznicy, reż. Tom Hooper, 2012)

Połączenie naturalizmu Viktora Hugo i musicalowej wzniosłej pieśni to ryzykowna zagrywka. Zwłaszcza jeśli planuje się ją przenieść na ekran kinowy. Złamanie dość sztywnej konwencji w takim gatunku, wywoła zarówno zachwyt jak i zniechęcenie. Jakkolwiek by nie było nikt nie pozostanie obojętnym. A przecież o to twórcom w szczególności chodziło.

Przyznaję, że nie jestem tak podatna na wdzięki muzyki jak amerykanie, stąd mój entuzjazm nad Nędznikami jest nieco mniejszy, co nie oznacza, że ocena będzie negatywna.

Filmowa adaptacja chyli się nieco ku scenicznej wersji. Bohaterowie prowadzą monologi, wypowiadają je wprost do kamery, na bliskim planie. Chociaż momentami było to zbyt chaotyczne, albo co najmniej osobliwe, zwłaszcza gdy Hugh Jackman zderza się z operatorem, który akurat filmował go kamerą z ręki, to jednak zasługuje w jakimś stopniu na uznanie. Brzydota postaci i duchota miejsc w jakich się znajdują nadają filmowi ponurego klimatu. Do tego dodano przerywniki w postaci scen z hollywoodzkim rozmachem, aby widz odczuł różnicę pomiędzy sceniczną wersją, a filmową.
Kadr z musicalu Nędznicy, 2012, dyst. Universal Pictures

Musical to przede wszystkim aktorzy. To oni, jak w żadnym innym gatunku, sprawiają, że film jest dobry albo zły. Nędznicy to kolejna produkcja, która ma zarówno jasne jak i ciemne strony w obsadzie.

Hugh Jackman najbardziej odnalazł się na planie. I to on podniósł film do wyższej rangi, poprzez swoje muzykalne ucho. Każde słowo, które wypowiadał, nawet wydawałoby się najbardziej sztywny tekst, brzmiał tak samo pięknie jak odśpiewanie słynnych musicalowych pieśni.


Anne Hathaway pomimo iż rola jej była dużo mniejsza niż powinna być, aby zasługiwała na miano drugoplanowej, to jednak rozpacz jaką potrafiła wydobyć i cały tragizm matki poruszyło chyba niejedno serce na sali kinowej. Wątek Fantyny to zdecydowanie najmocniejszy element w całym filmie. Złoty glob otrzymany, a Oscar to zapewne kwestia formalna.

Pozostała część obsady wypadła słabiej, chociaż w przypadku jednego aktora nie można mówić o całkowitej porażce. Russell Crowe, który jest rewelacyjnym aktorem, nie do końca odnalazł się w roli jaką mu powierzono. Piosenki były w miarę czyste, ale odśpiewany tekst w jednej tonacji, brzmiał bardziej zabawnie niż podniośle. Nawet nie mógł się obronić gestem czy mimiką, bo jego bohater został całkowicie w nich stonowany. Jednak The Confrontation, czyli pojedynku z Jackmanem, uważam za idealnie rozegraną oraz najlepszą scenę jaka się pojawiła w filmie, zarówno pod względem wizualnym jak i słuchowym.

Najgorzej wypadła Amanda Seyfield, której słowa przez zbyt wysoki ton, były momentami niezrozumiałe. Aktorsko ograniczono ją do uroczych uśmiechów i trzepotania rzęsami. Zmarnowany talent, gdyż Sayfield choć nie należy do rewelacyjnych aktorek, to jednak może dać z siebie więcej, co udowodniła innymi filmami. I z tego co pamiętam, jej barwa głosu brzmiał dużo lepiej we wcześniejszych produkcjach.

Ciężką formę i tematykę próbowano odciążyć scenami z rodziną Thenardier. I choć zarówno skoczna melodia jak i sami aktorzy (Sasha Baroh Cohen i Helena Bohdan Carter) wprowadzali uśmiech na twarzy to jednak całkowicie nie zdołali rozluźnić duszącej atmosfery śmierci i nieustannych porażek. Stąd nie do końca zrozumiałam po co wrzucono ich do filmu w tak groteskowej postaci.

Film poniekąd udowodnił, że pieśń może działać silniej od słowa. Nędznicy zapewne poruszyli niejedną osobę, nie wiem czy od początku do końca, gdyż jak wspominałam, sama aż w takiej skali tego nie odczułam. Pojedyncze piosenki były rzeczywiście cudownie odśpiewane, na twarzach aktorów malowały się odpowiednie emocje, co jeszcze wzmocniło ten efekt. Były sceny, które zapadają w pamięć, jak choćby barykada utworzona przez rewolucjonistów z pieśnią Do You Hear the People Sing?, czy pojedynek Valjeana z Javierem.

Pomimo tego w głowie kołacze mi się pytanie, w którą stronę poszła filmowa adaptacja? Twórcy wymieszali teatralność z wizualnym splendorem. Dlatego ocenianie czy Nędznicy są hołdem dla ambitnego dzieła czy kolejną superprodukcją pozostawiam każdemu z osobna.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...